Końcem 1949 r. w Panewnikach odprawiono mszę św. żałobną za śp. o. Jacka Hoszyckiego. Pogrzeb jednak odbył się bez trumny. O. Jacek został bowiem skazany przez komunistyczne władze na karę śmierci a ciał skazańców wówczas nie wydawano lecz chowano skrycie w nieoznakowanych grobach. O. Jacek wszelako, … jeszcze żył.
Alojzy Hoszycki urodził się w rodzinie hutnika Jana i Anny Besuch 17 czerwca 1908 r. w Hajdukach Wielkich (wówczas Bismarckhütte, obecnie Chorzów Batory). Jego proboszczem był błogosławiony ks. Józef Czempiel. Zapewne nieraz, jak inni mieszkańcy Chorzowa, chodził przez las do Panewnik, gdzie poznał franciszkanów. Gdy rozpoznał swoje powołanie, postanowił wstąpić do zakonu w 1926 r. Nowicjat, pod imieniem brat Jacek, rozpoczął w Wieluniu 29 lipca 1926 r. i po roku tam też złożył pierwszą profesję. Studia seminaryjne odbywał w Osiecznej, Miejskiej Górce i Wronkach. Tam złożył profesję wieczystą 31 lipca 1930 r. na ręce prowincjała o. Augustyna Gabora. Wyświęcony na kapłana został w Poznaniu 7 maja 1933 r. przez biskupa Walentego Dymka.
Jako neoprezbiter został skierowany do Panewnik gdzie współpracował w wydawnictwie prowincjalnym przy wydawaniu niemieckojęzycznej wersji „Szkoły Serafickiej”. W latach 1935-38 pracował jako duszpasterz w Pakości na Kujawach, zaś w latach 1938-39 był w Wieluniu. Po ucieczce z Wielunia we wrześniu 1939 r. początkowo przebywał w Ksawerowie, a następnie został kapelanem sióstr Bożej Miłości w Pabianicach. Pod koniec 1942 r. został namówiony na objęcie parafii Matki Bożej w Pabianicach, jako duszpasterz niemieckich katolików. Długo nie mógł się zdecydować bo warunkiem było przyjęcie volkslisty, a także ograniczenie posługi jedynie do katolików niemieckich.
Propozycję ostatecznie przyjął, ale nie zamierzał ograniczać posługi kapłańskiej tylko do Niemców. Potajemnie udzielał wszelkich posług także Polakom. Był ponadto potajemnym duszpasterzem partyzantów Armii Krajowej. Z tego powodu, a także z powodu słuchania zagranicznego radia, 18 maja 1943 r. został aresztowany przez gestapo. W czasie śledztwa był wielokrotnie bity.
Po wojnie powrócił do swej macierzystej prowincji zakonnej. Na apel prymasa Augusta Hlonda postanowił zaangażować się w odradzanie polskich struktur kościelnych na ziemiach odzyskanych. Udał się więc do administracji wrocławskiej i został proboszczem parafii Działdowa Kłoda w powiecie oleśnickim, a następnie w Łagiewnikach, w powiecie dzierżoniowskim. Tam od samego początku był śledzony przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W archiwum IPN znajdujemy między innym Taki zapis z jego kazania, krótko przed aresztowaniem: „Kapłan ma również być ludowi chrześcijańskiemu dobrym pasterzem, za przykładem swego Mistrza i Pana winien oddać życie za owieczki swoje. Tak dobry pasterz kocha swe owieczki, a ta miłość zapala go do najpiękniejszych ofiar i wysiłków”.
Przeważnie jednak prokurowano na jego temat inne, wyimaginowane materiały. W końcu doszło do tego, że posądzono go o bycie w czasie wojny agentem gestapo i wydanie 20 członków AK. Najbardziej chyba naraził się władzom podczas kazania na Wniebowzięcie NMP w 1948 r. Donosiciel z całego kazania zanotował takie słowa: „Dzisiejszy dzień jest także świętem cudu nad Wisłą i trzeba się modlić o spełnienie tych myśli, których wypowiedzieć głośno nie możemy”.
Niebawem, w grudniu tego roku, został aresztowany i osadzony w więzieniu w Dzierżoniowie. a następnie przetransportowany do więzienia we Wrocławiu przy ul. Podwale. Akt oskarżenia o odstępstwo od narodowości polskiej w czasie wojny przedstawiono mu 30 sierpnia 1949 r. W międzyczasie o. Jacka przewieziono do więzienia w Łodzi przy ul. Sterlinga, gdzie 6 września 1949 r. rozpoczął się proces. Proces trwał tydzień i przewodniczył mu sędzia Włodzimierz Błochowicz. Od początku procesowi nadano wielki rozgłos medialny. Na bieżąco rozpisywały się o nim: „Trybuna Ludu”, „Rzeczpospolita”, „Życie Warszawy”, „Polska Zbrojna”, „Dziennik Łódzki”, „Słowo Polskie”, „Gazeta Robotnicza”, a także prasa emigracyjna; „Dziennik Polski” i „Dziennik Żołnierza”. Tytuły prasowe też mówiły same za siebie: „Księża konfidenci”, „Gestapo przed sądem”, „Gestapowcy w sutannach”, itp… Artykuły były opatrzone niewybrednymi karykaturami. Sam proces odbył się w iście stalinowskim stylu. Posłużono się sfałszowanymi zeznaniami, a kilku świadków obrony, którzy całkowicie przeczyli oskarżeniu, sędzia nie dopuścił do złożenia zeznań. Sam o. Jacek przed sądem odwołał swoje wcześniejsze zeznania ze śledztwa, twierdząc, że był wtedy bity, a zeznania na nim wymuszono.
Ostatecznie o. Jacek Hoszycki został uznany winnym zarzucanych mu czynów i skazany na łączną karę śmierci i przepadek mienia na zawsze. Jako okoliczność obciążającą, sąd wskazał na to, że jako człowiek inteligentny jest szczególnie niebezpieczny dla ustroju.
Obrońca z urzędu natychmiast rozpoczął starania o rewizję wyroku. Rozprawa rewizyjna rozpoczęła się 27 stycznia 1950 r. w Sądzie Najwyższym i choć postulaty rewizyjne zostały w większości oddalone, Sąd Najwyższy dostrzegł jedną okoliczność łagodzącą. Było nią stanowisko wyższych władz kościelnych, zaciekle zwalczających Związek Radziecki, działających na korzyść faszyzmu-hitleryzmu i anglosaskiego imperializmu, a także podżegaczy wojennych i odwetowców niemieckich. Oskarżony mianowicie, jako wychowany do posłuszeństwa władzom kościelnym, nie miał z ich strony odpowiedniej zachęty i przykładu. Z tego też powodu wyrok zamieniono na karę 10 lat pozbawienia wolności.
Początkowo o. Jacek został osadzony w więzieniu w Sieradzu lecz, ze względu na pogarszające się zdrowie, przeniesiony do szpitala więziennego w Iławie. Wszelkie próby odwołania się od więzienia spełzły na niczym. Jako więzień pracował w warsztacie krawieckim. Naczelnik więzienia wydał o nim dobre świadectwo. Według niego, był zdyscyplinowany i wobec innych więźniów koleżeński. Jeden tylko raz został ukarany za szerzenie plotek o zmianie ustroju. 19 lipca 1954 r. został przeniesiony do więzienia we Wronkach. Stamtąd zachowała się notatka, że nadal zachowuje wrogi stosunek do ustroju PRL.
Powoli jednak upadał psychicznie. Załamany, napisał stamtąd prośbę do Rady Państwa o ułaskawienie. Przyznał się w niej do popełnienia błędów, odpokutowania win i wyraził chęć pracy przy budowie nowej, świetlanej, socjalistycznej ojczyzny. Na niewiele się to jednak zdało. Na wolność wyszedł dopiero na skutek tzw. odwilży 17 października 1955 r. Ostateczne objęła go amnestia z 27 kwietnia 1956 r.
Okazało się jednak, że jest fizycznym i psychicznym „wrakiem”. Był chorobliwie zalękniony. Dla ratowania zdrowia został skierowany do Krosnowic koło Kłodzka gdzie, jako kapelan sióstr franciszkanek, powoli wracał do równowagi zdrowotnej. Szczególne zasługi dla jego podźwignięcia poniosła pielęgniarka s. Ishilda.
O. Jacek o swoich przeżyciach nigdy potem nie opowiadał. Pozostał człowiekiem złamanym psychicznie, sterroryzowanym, bezwolnym, cichym, z pokorą znoszącym własny krzyż. Bał się ludzi, stronił od nich, zamykał się w sobie. Kontakt z nim był bardzo utrudniony, nie interesowało go otoczenie. Każde kazanie kończył wspomnieniem śmierci.
Zmarł 4 października 1969 r. w Krosnowicach. Żył 61 lat, w zakonie 43, w kapłaństwie 36. Został pochowany na cmentarzu w Krosnowicach.
Podczas mowy pogrzebowej o. Chryzostom Kurek, pamiętający go sprzed wojny, mówił tak: „Uczył i przyświecał głębokim humanizmem, posiadał cnoty wybitnie franciszkańskie, skromny, cichy, nie posiadał prawie żółci, gniewał się krótko, szybko zapominał urazy. Ta dobroć jego mogła się niejednemu wydawać słabością. Nie przywiązywał się do dóbr ziemskich, był zadowolony z koniecznych potrzeb życia”.
o. Ezdrasz Biesok OFM