Od takiego określenia zaczął malować sylwetkę o. Ansgarego Maliny zakonny poeta, o. Placyd Nagi. W swoim długim, biograficznym wierszu, opiewającym sędziwego kapłana, zawarł nie tylko historię jego życia ale i cechy charakteru oraz ich ewolucję, począwszy właśnie od stylu surowego, niczym „Synowie Gromu” aż do starca wyznającego chyba ze skruchą – Już nie jestem tym Ansgarym co kiedyś. Choć już powstało kilka cennych opracowań jego życia i twórczości, warto jeszcze raz przypomnieć tę niezwykłą postać.
Tomasz Malina urodził się 12.12.1892 r. w Dąbrówce Wielkiej w rodzinie górnika Błażeja i Katarzyny Skrzydelskiej jako drugi z ośmiorga rodzeństwa. Po ukończeniu szkoły ludowej, między innymi Burgschule w Opolu, latach 1906-1911 był alumnem Niższego Seminarium Duchownego Franciszkanów we Wrocławiu-Karłowicach, a latach 1911-1912 w Nysie. Od młodości przejawiał wielki talent muzyczny. W orkiestrze seminaryjnej grał na oboju. Rektor kolegium o . Gaudenty Strzybny napisał w opinii, że młody Malina odznacza się wielką pracowitością, głęboką pobożnością, uprzejmością i grzecznością. Nowicjat rozpoczął 12.10.1912 r. w Nysie pod imieniem brat Ansgary. Tam też złożył pierwszą profesję 15.10.1913 r. Jego magistrem nowicjatu był o. Teofil Hanke. Po nowicjacie odbywał studia filozoficzne we Wrocławiu-Karłowicach.
Wybuch wojny światowej zakłócił jego naukę i w 1915 r. został zmobilizowany do wojska. Początkowo służył w Kłodzku gdzie przeszedł szkolenie artyleryjskie i został włączony do regimentu 334/35/36 muszkieterów. Z kroniki opolskiej wynika, że przebywał w Lidzie na polskich kresach i w Kassel oraz półtora roku pod Verdun. Doszedł do stopnia Feldfebla czyli sierżanta. Pod koniec wojny przebywał w Krotoszynie jako pracownik biurowy, a także w Zgorzelcu.
Do Nysy wrócił zaraz po zakończeniu wojny w listopadzie 1918 r. aby podjąć dalsze studia seminaryjne i tamże niebawem 10.04.1920 r. złożył profesję wieczystą. W tym samym roku przeniósł się do Wrocławia gdzie kontynuował dalsze studia teologiczne. Jednocześnie rozwijał swój talent muzyczny i uczęszczał do wrocławskiego konserwatorium muzycznego, gdzie studiował kompozycję i naukę gry na organach pod kierunkiem profesorów Karola Ehrenberga i Artura Schnabla. Tam też prowadził chór kościelny. Święcenia prezbiteratu przyjął 17.03.1923 r. we Wrocławiu za dyspensą super defectu curriculi theologici. Po święceniach jako pater simplex miał ukończyć jeszcze ostatni rok studiów.
W 1923 r. wraz z grupą braci przeszedł do odrodzonej prowincji panewnickiej. Od samego początku oddał się pracy misyjno-rekolekcyjnej. Przebywał w różnych klasztorach prowincji i pełnił też różne funkcje: wikariusza parafialnego, gwardiana, rektora Kolegium w Rybniku, definitora, prowincjalnego sekretarza do spraw rekolekcji i misji. Najpierw w latach 1923-28 był w Panewnikach, między innymi jako wikary domu i parafii, w latach 1928-29 w Rybniku jako rektor kolegium, w latach 1929-30 we Wronkach, w latach 1930-31 w Panewnikach, w latach 1931-35 w Rybniku, w latach 1935-36 w Panewnikach, w latach 1936-38 w Wieluniu a w latach 1938-39 we Wronkach. W 1938 r. został definitorem i był nim nieprzerwanie przez piętnaście lat.
Przez cały ten czas gorliwie oddawał się pracy kaznodziejskiej i rychło stał się jednym z najlepszych kaznodziei prowincji. Wiele czasu spędzał na różnych parafiach głosząc rekolekcje czy misje ludowe. W wolniejszych chwilach także komponował różne utwory organowe a niektóre z nich opublikował. Władze prowincji nie pozwalały mu jednak rozwijać talentu muzycznego. Przed wojną otrzymał, między innymi, propozycję objęcia funkcji dyrygenta chóru katedralnego w Katowicach ale władze zakonne na to się nie zgodziły. Wtedy w przypływie rozżalenia zniszczył większość swoich utworów muzycznych.
Kolejna wojna światowa zastała go w Chorzowie. W marcu 1940 r. został przełożonym w Panewnikach. Był to bardzo trudny okres dla klasztoru. Gwardian od początku przyjął postawę pełnej lojalności wobec władz okupacyjnych, przyjął też niemieckie obywatelstwo, a z braćmi rozmawiał tylko po niemiecku. W 1942 r. jednak zrezygnował z urzędu gwardiana i udał się do Kudowy gdzie został kapelanem służebniczek. W grudniu 1943 r. został powołany do Gränzschützu. Ażeby tego uniknąć szybko nawiązał kontakt z kurią katowicką i podjął funkcję wikarego w Tychach. Uratowało go to przed mobilizacją. W Tychach doczekał końca wojny. Jak później wyznał, nigdy z okupantem nie współpracował i nie należał do żadnej organizacji w czasie wojny.
Od 1945 r. nieprzerwanie przebywał w Panewnikach. Na nowo oddał się kaznodziejstwu. W powszechnej pamięci braci był wybitnym kaznodzieją. Mówił, co prawda, długo ale interesująco i rzeczowo. Miał donośny głos, którym perfekcyjnie operował. Potrafił grać na uczuciach słuchaczy, zarówno rozbawić jak i wycisnąć łzy. Solidnie przygotowywał się do kazań na piśmie. Odznaczał się donośnym głosem. Jako powszechnie uznany autorytet kaznodziejski, mianowano go prowincjalnym sekretarzem misji i rekolekcji.
W okresie powojennym ponownie odżyła jego pasja muzyczna, zwłaszcza talent kompozytorski, który wielu znawców ocenia jako wybitny. Skomponował ponad 300 utworów, w tym 90 kolęd i pastorałek, pieśni eucharystyczne, maryjne, hymny, zwłaszcza powszechnie znany hymn franciszkański „Od wielu wieków”, czy hymn do Chrystusa Króla skomponowany dla katedry katowickiej. Słowa do niektórych utworów układał sam lub czerpał z poezji innych braci, zwłaszcza proboszcza panewnickiego o. Norberta Chudoby. Jego twórczość doczekała się kilku naukowych opracowań.
W lipcu 1950 r. ciężko zachorował i musiał ograniczyć pracę duszpasterską. Wtedy z nową gorliwością oddał się komponowaniu pieśni religijnych. Miał teraz na to o wiele więcej czasu. Niemniej, jego stan zdrowia nieustannie się pogarszał. W 1964 r. poprosił o dyspensę od posługiwania się dłuższymi formularzami mszalnymi, których już nie mógł odczytać gdyż miał coraz słabszy wzrok. Liturgię zawsze sprawował z godnością, bez pośpiechu i pobożnie, ładnie śpiewał. Mimo bólu kolan zawsze przyklękał porządnie i do samej posadzki.
Gdy zaczął chorować dokonała się w nim stopniowa przemiana. Sam mówił o sobie – Już nie jestem tym Ansgarym, którym byłem. Wcześniej bowiem o. Ansgary był człowiekiem trudnym i surowym. Jako wychowawca był apodyktyczny i budzący strach uczniów, surowy jak pruski oficer, wobec braci zasadniczy i trzymający dystans. Z wiersza o. Placyda Nagiego dowiadujemy się, że był człowiekiem o marsowym obliczu, twarzą przypominał synów gromu albo rzymskiego patrycjusza. Przed chorobą nałogowo palił papierosy ale na polecenia lekarza potrafił radykalnie je porzucić.
Często odwiedzał go biskup Herbert Bednorz, który jak sam wyznał był jego duchowym przyjacielem. Na pogrzebie wygłosił kazanie z osobistymi wspomnieniami. O. Ansgary zmarł w uroczystość Objawienia Pańskiego 6.01.1969 r. w Panewnikach. Żył 76 lat, w zakonie 56, w kapłaństwie 45.
o. Ezdrasz Biesok OFM