Jednym z kilku braci, których miejsca pochówku nie znamy jest o. Mateusz Hatko, który jako młody kapłan zginął podczas nalotu bombowego na Warszawę w 1939 r. Biorąc pod uwagę okoliczności jego śmierci, prawdopodobnie spoczął w jakiejś zbiorowej mogile bez oznaczenia imienia i nazwiska.
Franciszek Hatko urodził się 22.11.1909 r. w Gliwicach w rodzinie Wincentego i Julii Malek. Jako trzynastolatek, w 1922 r. został uczniem kolegium serafickiego w Panewnikach. W tym czasie ukończył państwowe gimnazjum klasyczne w Katowicach. Po jego ukończeniu, mając osiemnaście lat, postanowił zostać franciszkaninem i 22.08.1927 r. w klasztorze wieluńskim rozpoczął nowicjat. Nadano mu imię zakonne brat Mateusz. Po upływie roku, 23.08.1928 r. złożył pierwsze śluby i udał się do Osiecznej by podjąć studia seminaryjne. Dokończył je we Wronkach. Tam też złożył profesję uroczystą 24.08.1931 r. Święceń prezbiteratu udzielił mu 17.06.1934 r. sam prymas kardynał August Hlond.
Jako młody kapłan początkowo był na Goruszkach (1934-37), następnie w Choczu (1937) i w Rybniku (1938). Wojna zastała go w Jarocinie. Już 5 września 1939 r. gdy wojska niemieckie wkroczyły do Jarocina, większość braci w panice opuściła klasztor udając się w kierunku wschodnim. Wielu, idąc za pogłoskami, że Warszawa, jako twierdza, będzie broniona i stamtąd zostanie odparty atak, udało się w tym kierunku. Wśród nich był także o. Mateusz. Od tego momentu o jego losach wiemy niewiele. Wiemy tylko tyle, że faktycznie dotarł do Warszawy.
Ostatnia informacja na jego temat pochodzi z dnia 25 września 1939 r. Był to poniedziałek. Po całonocnym ostrzale artyleryjskim miasta, począwszy od godz. 7:00 aż do zmroku trwało bombardowanie lotnicze o niespotykanym dotychczas natężeniu. Paręset samolotów, nadlatujących systematycznie falami, zrzucało ładunki bomb burzących i zapalających na centralne dzielnice Warszawy. Oszacowano później, że zginęło w tym dniu około 10 tys. osób, a 35 tys. zostało rannych.
Wśród poległych był młody franciszkanin o. Mateusz. W archiwum nie znajduje się żadna notatka o tym skąd wiadomo, że zginął właśnie tam i tego dnia. Nikt nie pamięta skąd ta informacja. Ktoś jednak go tam spotkał, ktoś był świadkiem, zapamiętał tę datę i tę wiadomość przekazał. Nie znamy nawet miejsca jego pochówku. Prawdopodobne jest, że wobec takiej ilości ofiar, został pochowany w jakiejś zbiorowej mogile.
O. Mateusz żył 29 lat, w zakonie 12, w kapłaństwie 5. Jego pasją była hodowla psów rasy szwajcarskiej, zwanych popularnie bernardynami.
o. Ezdrasz Biesok OFM