W dzieje franciszkańskich klasztorów częstokroć wpisują się osoby wybitnych zakonników. Czasy najnowsze kilku z nich: Kobylina, Jarocina czy Góry św. Anny, naznaczyła niezwykła postać ojca Barnaby Stokowego. To jedna z najbarwniejszych, ale też i najbardziej zasłużonych postaci w najnowszej historii franciszkanów.
Ignacy, bo takie miał imię chrzestne urodził się 29 lipca 1898 r. w Wysokiej koło Góry św. Anny jako syn Józefa i Matyldy Gawlik. Wychowany niemalże w cieniu annogórskiego sanktuarium, wcześnie odpowiedział na głos powołania i podjął naukę w niższym franciszkańskim seminarium w Nysie, zwanym w tamtym czasie kolegium serafickim. Po jego ukończeniu, trwając w swym zamiarze, 1 lutego 1919 r., także w Nysie, rozpoczął roczny nowicjat, otrzymując imię zakonne Barnaba. Pierwszą profesję złożył 3 lutego 1920 r. Kolejnym, naturalnym etapem na tej drodze były studia seminaryjne, które początkowo odbywał we Wrocławiu (1920-23). Tam też złożył profesję wieczystą 10 lutego 1923 r.
Plebiscyt, a w jego następstwie zmiana granic Górnego Śląska, sprawiły, że wraz ze znaczną grupą braci prowincji św. Jadwigi podjął decyzję o przejściu do odrodzonej prowincji śląsko-wielkopolskiej, jak ją wówczas nazywano, której głównym ośrodkiem stały się Panewniki. Tym samym, na dalsze studia został skierowany do Krakowa, które ukończył w seminarium franciszkanów konwentualnych. Tam też 22 września 1923 r. przyjął święcenia prezbiteratu z rąk arcybiskupa krakowskiego Adama Sapiehy.
Jako młody kapłan, w 1924 r. został skierowany do Wronek jako nauczyciel i wychowawca w tworzącym się niższym seminarium prowincji panewnickiej. Wkrótce, bo w 1927 r. dostał zaszczytny wówczas tytuł misjonarza, a w 1928 r. został przełożonym we Wronkach. Władze prowincji jednak w międzyczasie zdecydowały, że nową siedzibą kolegium będzie odzyskany wówczas klasztor w Kobylinie, dlatego w 1929 r. właśnie ojcu Barnabie zlecono cały ciężar załatwiania formalności, odzyskiwania klasztoru, jego remontu i dostosowania go do potrzeb kolegium. Początkowo czynił to z Miejskiej Górki, ale w 1930 r. już w Kobylinie został rektorem kolegium, gwardianem klasztoru i dyrektorem III Zakonu. Osobiście opracował także statuty kolegium i jego program nauczania. Zachowana korespondencja z tego czasu obrazuje nieco jego osobę. Oto jak dopomina się u prowincjała o dodatkowego Ojca do pomocy w Kobylinie: …Koniecznie potrzebuję drugiego Ojca. Przyjmuję każdą siłę, choćby tylko takiego półojca bo inaczej, teraz w adwencie strzelę kopytami. Tej pomocy prawdopodobnie nie otrzymał, gdyż dokładnie za rok pisze do jednego z definitorów: Krupnioków już nie ma, fala świńska odpłynęła w dal, nastała koniunktura na zające. Dziś ich wisi 10 na strychu. Nawet apetyt na nie ma już tendencję zniżkową. Gdybyście w ubiegłym roku, o tej porze, byli trochę grzeczniej ze mną się obchodzili, byłbym wam kilka posłał, ale tak, g….. będzie. Umiał też pozyskiwać majętnych dobrodziejów: Przyrzekłem jakiejś Jaśnie Pani pasterkę o północy. Nie mogłem jej odmówić bo jest znana jako dobroczynna osoba i ma dużo lasu, a drzewa potrzebujemy na dachy.
O. Barnaba był człowiekiem nieustannie kształcącym się. Jeszcze jako kleryk prosił o możliwość dalszego studiowania i choć wtedy mu odmówiono, teraz, mimo ogromu obowiązków, cierpliwie przygotowywał pracę doktorską. Na jej podstawie w 1933 r. uzyskał doktorat z filozofii na Université Philotechnique w Brukseli. Przed powrotem do kraju, korzystając okazji, odbył wymarzoną pielgrzymkę do Rzymu i do Asyżu.
Niebawem okazało się, że także Kobylin nie spełnia wymagań dla niższego seminarium. Prowincja pragnęła szkoły z prawdziwego zdarzenia, dlatego zdecydowano o budowie nowoczesnego kompleksu szkolnego w Jarocinie, który spełniałby warunki i pomieściłby coraz większą ilość uczniów. Zadanie budowy tej największej przed wojną inwestycji w prowincji zlecono o. Barnabie. O. Barnaba przybył do Jarocina 1 marca 1934 r., zamieszkał u osób świeckich i od razu podjął żmudną i bardzo kosztowną jak na ówczesne możliwości prowincji budowę. W okresie tym nie tylko budowa zaprzątała o. Barnabę. Kapituła prowincjalna w 1935 r. wybrała go na urząd definitora i przez całą kadencję urzędowania prowincjała o. Michała Porady, tzn. do 1938 r. należał do jego najbliższych współpracowników.
Pierwszy rok szkolny w Jarocińskim kolegium miał się rozpocząć 1 września 1939 r. Niestety, na skutek wojny, a później powojennych perypetii, budowa nigdy nie spełniła swej pełnej roli. Samego zaś ojca Barnabę wybuch wojny zmusił go do opuszczenia Jarocina. Dlatego przeniósł się do klasztoru w Rybniku gdzie od 1941 r. posługiwał jako wikariusz parafialny. O. Barnaba, który w czasie plebiscytu zajął jednoznacznie propolską postawę, nie mógł jednak i tam czuć się bezpiecznie i niebawem, 26 września 1942 r. został aresztowany. Po krótkim pobycie w więzieniach w Rybniku i w Katowicach został wysłany do KL Auschwitz. Stamtąd zaś, 1 grudnia 1944 r. do Dachau, gdzie pod numerem obozowym 134 635 doczekał wyzwolenia przez Amerykanów 29 kwietnia 1945 r. Do Polski wrócił 31 lipca 1945 r. Okres wyzwalania obozu i powrotu do Polski opisał w swoim interesującym dzienniku.
Nowa sytuacja w Polsce sprawiła, że katowiccy franciszkanie stanęli przed nowym wyzwaniem. Bracia z sąsiedniej prowincji św. Jadwigi, jako Niemcy, w ogromnej większości zostali zmuszeni do opuszczenia swoich klasztorów, a samym klasztorom jako tzw. mieniu poniemieckiemu groziło przejęcie przez państwo. Prowincja panewnicka podjęła decyzję o personalnym wsparciu wszystkich śląskich klasztorów, które znalazły się w nowych granicach Polski. Nie było to jednak łatwą rzeczą. Władze prowincji wykorzystały jednak w tym celu dobre relacje z administratorem kościelnym tych terenów ks. Bolesławem Kominkiem oraz z wicewojewodą śląskim Jerzym Ziętkiem. Dzięki temu, wszystkie śląskie klasztory pozostały w rękach zakonu.
W tej sytuacji także o. Barnaba udał się w swoje rodzinne strony i został mianowany gwardianem na Górze św Anny. Przybył tam już we wrześniu 1945 r. Nie była to łatwa sytuacja w której jednych braci wypędzano, a drudzy przychodzili na ich miejsce. Do pomocy dostał jeszcze dwóch innych braci z Panewnik, o. Michała Poradę i o. Rafała Bekiersza i wraz z nimi przetrwał najtrudniejszy okres. Sam o. Barnaba raz po raz, przez jednych był oskarżany za propolskość, a przez innych za proniemieckość. Urząd gwardiana na Górze św. Anny pełnił aż do 1956 r., a od 1953 r. był także miejscowym proboszczem. Z okresu gwardiaństwa na Górze św. Anny zapamiętano jego aktywny udział w życiu miejscowego duchowieństwa i gorliwe duszpasterstwo sióstr zakonnych z całej okolicy.
Od samego początku stanął przed wieloma wyzwaniami. Pragnął aby sanktuarium, które miało swoje pątnicze tradycje, nadal przyciągało rzesze wiernych. Dlatego wiele wysiłku włożył w remonty kościoła i kaplic kalwaryjskich, aby mogły odbywać się w nich tradycyjne nabożeństwa. Wśród najważniejszych prac należy wymienić remont dziedzińca klasztoru i muru wokół groty i cmentarza, odnowę zewnętrznych elewacji kaplic kalwaryjskich, konserwację wewnętrznych malowideł w kaplicach i remont dachów kaplic. Na kalwarii posadził setki drzew aby zapewnić komfort pielgrzymom, odnowił główne schody prowadzące na rajski plac, zainstalował głośniki w kościele, na placu i na korytarzach, urządził kaplicę Matki Bożej Fatimskiej i w końcu przywrócił funkcjonowanie domu pielgrzyma do którego sprowadził siostry Notre Dame.
Ks. Abp Alfons Nossol, który od dziecka pielgrzymował do tego miejsca, zapamiętał, że był to w klasztorze czas wielkich remontów. W związku z tym, że pochłaniało to ogromne koszty i trzeba było odwoływać się do ofiarności wiernych, utkwił mu w pamięci typowy dla ojca Barnaby apel do przybyłych pielgrzymów o wsparcie materialne. A robił to w tylko sobie właściwym stylu: Ludzie, jakżeście już prziśli, to łotwórzcie nie ino wasze serca ale tyż portmanyje. I jak dalej wspomina, przynosiło to skutki, bo ludzie nie szczędzili ofiar widząc jego wielką troskę o to sanktuarium. Akceptowali także jego prostą duchowość. Gdy w czasie wielkiego napływu pielgrzymów złożono bardzo dużą ilość tzw. zalecek, które zwyczajowo należało wyczytać, nikt nie miał mu za złe gdy uprościł tradycję i przed każdą dziesiątką różańca wyciągał z kosza kolejny plik zalecek i podnosząc wysoko do góry zapowiadał: A teraz rzykómy za tych co móm w garści.
Gwardiana sanktuarium nie omijały wszelako poważne trudności, zarówno ze strony kościelnej jak i państwowej. Na klasztor annogórski łakomym wzrokiem spoglądali urzędnicy wydziału duszpasterskiego kurii opolskiej, na czele którego stał słynny ks. prałat Ludwik Orzeł. On sam rad był widzieć w klasztorze siedzibę swego urzędu i podejmował konkretne kroki w tym celu. O. Barnaba jednak trafił w czuły punkt zainteresowanego i pewnego razu powiedział mu wprost: Ludwik, jak nie przestaniesz wojować z franciszkanami, to ci załatwimy, że biskupstwo Cię ominie! Ostrzeżenie poskutkowało i ze strony kurii problemy się skończyły.
Gorzej było z władzami państwowymi. Te już wydały w pewnym momencie nakaz likwidacji klasztoru, lecz o. Barnaba przypomniał sobie dawną znajomość z obozu oświęcimskiego. W jednym obozowym baraku mieszkał razem z pewnym przedwojennym socjalistą, a jako, że czasem otrzymywał od braci paczki żywnościowe, solidarnie dzielił się także z tym towarzyszem. Towarzysz ten obecnie zaś zrobił wielką karierę i zajmował wysokie stanowisko państwowe. Gwardian udał się więc do Warszawy i poprosił go o pomoc w uratowaniu klasztoru. Towarzysz obozowy na widok o. Barnaby znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, gdyż z jednej strony nie mógł odmówić, a z drugiej też był pod presją, gdyż były to czasy terroru stalinowskiego. W końcu odpowiedział ojcu Barnabie: Spełniam Twoją prośbę pierwszy i ostatni raz, co brzmiało jak: Masz, ale więcej do mnie nie przychodź. Znajomy z obozu nazywał się Józef Cyrankiewicz i właśnie był premierem PRL. Góra Świętej Anny ocalała.
Na co dzień nie brakowało jednak innych dokuczliwych przeszkód i trudności jak np. takich, że oto „nieznani sprawcy” rozsypywali potłuczone szkło na dróżkach kalwaryjskich tuż przed obchodami albo gdy nagle i nie wiadomo skąd spłoszony koń pędził prosto w tłum pielgrzymów. Tradycyjnie też pojawiały się ciągłe oskarżenia o proniemieckość gwardiana i franciszkanów. Te jednak o wiele łatwiej mógł on odpierać powołując się na swoją, najpierw plebiscytową, a potem obozową przeszłość.
Sprawy ojczyzny i polskości Śląska były zaś dla o. Barnaby szczególnie ważne. Zawsze żywo interesował się sprawami społecznymi i wygłaszał na ten temat konferencje. Szerokim echem odbiła się zwłaszcza jego konferencja wygłoszona 16 lutego 1955 r. w Opolu na masowej manifestacji zorganizowanej przez władze z okazji 10-lecia powrotu Śląska do Polski. Bardzo odważnie wypowiedział tam swoje poglądy na temat roli wiary w życiu społeczeństwa bez której nie można uporządkować spraw społecznych, a na przykładzie historii Góry Świętej Anny stwierdził, że chrześcijański punkt widzenia pozwala na bardziej wyraźne ocenianie problemów kraju. Nawiązując zaś do rozległej panoramy, która rozciąga się z klasztoru wyraził przekonanie, że jest bardziej uprawniony do wypowiadania się w tych sprawach, gdyż jak powiedział wprost: Z okna mego klasztoru lepiej widzę sprawy ojczyzny. Zważywszy na czasy w których padły te słowa był to akt wielkiej odwagi. Znamienny jednak jest fakt, że tekst tego przemówienia w całości przedrukowały gazety ogólnopolskie.
W 1956 r. w prowincji św. Jadwigi przeprowadzono wizytację generalną, która porządkowała prawną przynależność braci. Ojcowie prowincji panewnickiej musieli zatem zdecydować do której prowincji chcą należeć. Ojciec Barnaba zdecydował o powrocie do prowincji panewnickiej i został skierowany do Opola. Powoli zaczął też podupadać na zdrowiu lecz podjął jeszcze pracę archiwisty. W tym charakterze wziął nawet udział w ogólnopolskim zjeździe archiwistów kościelnych w Lublinie, gdzie nadano mu tytuł seniora archiwistów polskich. Został ponadto ojcem duchownym kleryków. Sami zaś klerycy, z uwagi na jego wyjątkowy antytalent muzyczny, nadali mu pseudonim „Kanarek”. Podobno potrafił w czasie jednej prefacji zaliczyć trzynaście różnych tonacji.
O. Barnaba zmarł w Opolu 28 października 1963 r. i został pochowany w Panewnikach. Żył 65 lat, w zakonie 44 a w kapłaństwie 40.
o. Ezdrasz Biesok OFM