Osoba ojca Ambrożego Lubika łączy dwie franciszkańskie prowincje. W macierzystej prowincji panewnickiej zostawił ślad, przede wszystkim, jako wieloletni profesor teologii całych pokoleń seminarzystów. W prowincji św. Jadwigi, do której skierowało go zakonne posłuszeństwo, oprócz dydaktyki, zapisał się ponadto jako wieloletni przełożony, który w trudnych latach powojennych uratował struktury Zakonu na ziemiach odzyskanych. Swoją zaś niepospolitą osobowością sprawił, że na obu prowincjach wycisnął znaczące piętno.
Edmund Lubik urodził się 25 kwietnia 1906 r. w Dormowie, w powiecie międzychodzkim, w Wielkopolsce, w chłopskiej rodzinie Macieja i Marty Gummert. Miał dwie siostry i trzech braci, z których jeden został kapłanem diecezjalnym. W latach 1920-26 był uczniem seminarium nauczycielskiego w Czarnkowie i jak później wyznał, już wtedy nosił się z zamiarem wstąpienia do franciszkanów. W latach 1926-28, jako aspirant, podjął pracę nauczyciela języka polskiego i historii w Kolegium Serafickim we Wronkach. Nie mógł bezpośrednio wstąpić do Zakonu, gdyż musiał najpierw odpracować stypendium, z którego korzystał jako uczeń seminarium nauczycielskiego. Sam w tym czasie uczył się języków klasycznych, które opanował w stopniu perfekcyjnym.
Uporawszy się ze spłatą zobowiązań, mógł wreszcie zrealizować swoje pragnienie i został obłóczony 30 lipca 1928 r. w klasztorze wronieckim. Otrzymawszy imię zakonne Ambroży, udał się do Wielunia, gdzie odbył roczny nowicjat, a po jego zakończeniu 31 lipca 1929 r. złożył pierwszą profesję. Przez następne dwa lata w Rybniku uzupełniał wykształcenie humanistyczne, wymagane do studiów seminaryjnych. Maturę państwową uzyskał tamże w 1931 r. Jako kleryk, przetłumaczył z niemieckiego znane XIII-wieczne dzieło Joannesa de Caulibus, inspirowane traktatem pasyjnym św. Bonawentury „Rozmyślania o Życiu Jezusa Chrystusa”, wydane następnie drukiem w Krakowie. W okresie międzywojennym książka cieszyła się ogromną poczytnością. W międzyczasie kleryk Ambroży złożył śluby wieczyste 10 lipca 1933 r. we Wronkach i tamże, z rąk biskupa Walentego Dymka, 23 września 1934 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach władze prowincji wysłały niezwykle zdolnego kapłana na uniwersytet Louvain, gdzie miał specjalizować się w dogmatyce. Po czterech latach w 1938 r. uwieńczył swoje studia broniąc rozprawę doktorską „Auctoritas Theologorum in argumento dogmatico secundum Melchiorem Canum”. Po powrocie do kraju został skierowany do Wronek jako lektor teologii.
W czasie wojny i okupacji, młody profesor teologii, otwarcie przyznający się do polskości, zmuszony był wielokrotnie uciekać przed aresztowaniem. W końcu został uwięziony we Wronkach jako zakładnik za ewentualne przestępstwa Polaków. Później, za posługę bez zgody władz, wśród wiernych narodowości polskiej został zesłany na roboty do Niemiec, a następnie kolejny raz aresztowany we Wrocławiu. Po uwolnieniu został zobowiązany do noszenia na ubraniu naszywki z literą „P”. Nosił ją także na szatach liturgicznych. W 1943 r. zamieszkał w klasztorze we Wrocławiu Karłowicach, gdzie funkcjonowało seminarium prowincji św. Jadwigi i gdzie przebywali także niektórzy klerycy panewniccy. Mógł tutaj znowu pełnić funkcję profesora. Prawdopodobnie w tym czasie przetłumaczył „Traktat o czyśćcu” św. Katarzyny z Genui, wydany zaraz po wojnie we Wrocławiu.
Bezpośrednio po wojnie, wraz z grupą współbraci z prowincji panewnickiej został skierowany na tzw. ziemie odzyskane, aby wspomóc personalnie wyniszczoną na skutek wojny Prowincję św. Jadwigi. Głównym powodem był brak zgody władz państwowych na to, aby urzędy kościelne na ziemiach zachodnich obejmowały osoby niepolskiego pochodzenia. Aby więc Zakon nie utracił wielu klasztorów na tych ziemiach, niezbędna była pomoc personalna z Panewnik. W taki sposób o. Ambroży powrócił do Wrocławia, gdzie powierzono mu funkcję przełożonego nadzwyczajnej jednostki administracyjnej Zakonu, powstałej z resztek Prowincji św. Jadwigi, którą powołał generał Zakonu o. Pacifico Perantoni pod nazwą „Komisariat niezależny peculiaris iuris”. Urząd Komisarza pełnił nieprzerwanie w latach 1946- 1957. W 1953 r. ks. prymas Stefan Wyszyński, na mocy swoich nadzwyczajnych uprawnień, wydał dekret polecający mu używać tytułu prowincjała, ze względu na skomplikowane relacje z władzami państwowymi. Tenże prymas następnie w 1957 r. wydał dekret wyłączający go z prowincji panewnickiej i inkorporujący do Komisariatu św. Jadwigi.
Przez długie lata o. Ambroży pełnił tam odpowiedzialne funkcje. Przede wszystkim zorganizował od podstaw życie komisariatu tworząc tym samym podstawy do odrodzenia tamtejszej prowincji. Od samego początku podjął też starania o ustanowienie własnych studiów, zarówno niższego jak i wyższego seminarium, które mimo trudności i braków personalnych, zdecydowany był podtrzymywać, zwracając uwagę na potrzebę niezależności Zakonu w tej kwestii. Jeszcze w 1947 r. reaktywował we Wrocławiu Niższe Seminarium, a w 1948 r. Wyższe Seminarium Duchowne. Sam także podjął się funkcji wykładowcy filozofii i teologii, a w latach 1946-50 osobiście pełnił funkcję prefekta studiów. W 1948 r. otwarł nowicjat w Borkach Wielkich.
W 1954 r. musiał zmierzyć się z likwidacją przez służby bezpieczeństwa klasztorów we Wrocławiu Karłowicach, Wrocławiu św. Idziego i Prudniku, oraz zajęciem na inne cele pomieszczeń klasztornych w Nysie i Dusznikach Zdroju. On sam jako komisarz, musiał swoją siedzibę przenieść do Kłodzka. Tam też umieścił seminarium.
Swoją gorliwą służbę na ziemiach odzyskanych okupił kolejnym aresztowaniem. We wrześniu 1954 r. za wygłoszone kazanie pasyjne w parafii swego brata kapłana został oskarżony o uprawianie złowrogiej polityki. Podstawą oskarżenia było jedno słowo o zagrożeniu wojną atomową, wyjęte zupełnie z kontekstu. Aresztowany w Poznaniu, tamże przed Sądem Wojewódzkim 7 stycznia 1955 r. wygłosił swoją słynną mowę obrończą, której pełny zapis zachował się do dzisiaj. Był to jeden wielki popis kunsztu oratorskiego. W prawie godzinnej mowie, jako wytrawny erudyta, zastosował wszystkie możliwe środki krasomówcze począwszy od captatio benevolentiae wobec sędziego. Następnie przyćmił wszystkich znajomością historii, przeskakując w cytatach z łaciny na francuski oraz odwołując się do polskiej literatury, zwłaszcza patriotycznej. Kolejno, w usystematyzowany sposób, przeprowadził logiczny wywód swej niewinności, grając wrażliwymi dla władzy komunistycznej elementami, jak nastawienie antyniemieckie, czy pochwała dla sprawiedliwości w Polsce Ludowej. Nie omieszkał wyliczyć swych zasług dla odbudowy polskości na ziemiach odzyskanych, aż wreszcie bezlitośnie za pomocą ironii zdyskredytował głównego świadka oskarżenia. A wszystko przepięknym literackim językiem z licznymi archaizmami, w których się lubował. Po tej mowie obrończej sąd nie miał innego wyjścia, jak oczyścić go z oskarżenia. Prosto z sali sądowej o. Ambroży został uwolniony.
Przez wielu został zapamiętany właśnie ze swych przemówień i odezw, w których jawił się jako człowiek głębokiej wiary i zatroskany sprawami Kościoła. W szczytowym okresie stalinowskiego terroru i ciemiężenia Kościoła wzywał do przetrwania nocy prześladowań, nawiązując do Izajaszowej pociechy dla Edomitów: Custos, quid de nocte? W czasach posoborowego, pośpiesznego wywracania wszystkiego, wydał odezwę: „Linguam Latinam” w której ubolewał nad nabrzmiewającym zjawiskiem w Kościele, jakim są narastające odium et despectus linguae latinae.
Tymczasem, po zdaniu urzędu komisarza, w latach 1957-61, był przełożonym w Dusznikach Zdroju, w latach 1961-64 gwardianem we Wrocławiu Karłowicach, a w latach 1964-67 gwardianem w Gliwicach, gdzie następnie pozostał do 1987 r. Był też definitorem w latach 1973-76.
Wielkim wydarzeniem w osobistym życiu o. Ambrożego było spotkanie ze św. ojcem Pio w San Giovanni Rotondo, które odmieniło jego życie. On sam aż do śmierci wspominał niezwykłość tego spotkania i jak mówił, roztaczającą się nawet na większą odległość, woń świętości. Sam później wyznał, że święty stygmatyk powiedział mu o jego postawie, napomniał, wezwał do nawrócenia i zachęcił do wytrwania w powołaniu. Wiele osób z jego otoczenia zaświadczało, że po tym epizodzie zauważyli wielką zmianę w zachowaniu i postawie o. Ambrożego.
W czasie podróży po Europie miało miejsce jeszcze inne wydarzenie. Będąc w dawnej Jugosławii, podczas zwiedzania soboru prawosławnego w Belgradzie, w którym była akurat odprawiana uroczysta Msza św., miał doznać przeżycia niemalże mistycznego. Mimo kilkukrotnego wezwania przez przewodnika aby iść dalej, on pozostał w miejscu stojąc nieruchomo przez kilka godzin. Wyznał później, że był świadkiem cudu.
O. Ambroży był wytrawnym znawcą teologii i chętnie przystępował do dysput na tematy teologiczne. Ujawniał się w nim wtedy gorliwy apologeta i zacięty polemista. Mimo swej ogromnej wiedzy teologicznej nie pozostawił jednak żadnego swojego dzieła pisanego. Swoją misję teologa realizował za to jako niezmordowany wykładowca, niemalże przez sześćdziesiąt lat. Mimo różnych obowiązków, a później sędziwego wieku, nigdy nie zrezygnował z wykładów w seminarium, zarówno w Prowincji św. Jadwigi, jak i w Panewnikach, do których od samej reaktywacji seminarium po wojnie znów zaczął regularnie dojeżdżać z wykładami i nie przestał aż do śmierci. Była to jego największa pasja, a on sam został zapamiętany przede wszystkim właśnie jako profesor. Jako wykładowca był bardzo surowy i wymagający. Swoją osobą wzbudzał powszechny respekt, a wielu seminarzystów wręcz się go bało. Samo jego zbliżanie się, co zwiastowały jego niezmiennie skrzypiące buty, stawiało na baczność. Miał przy tym wiele dziwactw, jak np. obowiązek swoistego stabilitas loci w sali wykładowej, czy podział kleryków na massa electa i massa damnata. Wielce oryginalny był jego skrypt naszpikowany tajemniczymi skrótami, niczym szyfr czy sposób egzaminowania według niepojętych kryteriów.
Wszystko to sprawiło, że jego osobę kojarzono nade wszystko z funkcją profesora. Dlatego też w jubileuszowej laudacji ukazano właśnie jego nauczycielstwo jako klamrę spinającą całe życie, podsumowując starożytną sentencją: „Qui multos docent, tamquam stellae in firmamento lucebunt”.
Ostatnie lata swojego życia spędził w Raciborzu, dokąd został przeniesiony w 1987 r. Tu, jako już sędziwy człowiek, dał upust jeszcze jednej swojej pasji. Był nim klasztorny ogród, którym osobiście się zajmował. Posadził w nim wiele rzadkich roślin, które sprowadzał, nawet z bardzo daleka. W ogrodzie spędzał wiele czasu i nim się cieszył. Niestety, w lecie 1997 r. wielka powódź nawiedziła południową Polskę i wezbrana Odra, przepływająca tuż obok raciborskiego klasztoru, zupełnie zniszczyła cały ogród. O. Ambroży, widząc tak wielkie straty i swój zmarnowany wysiłek, załamał się psychicznie, co tylko dołożyło się do i tak słabego zdrowia fizycznego, które w rezultacie także gwałtownie się pogorszyło.
O. Ambroży zmarł w Raciborzu 28 kwietnia 1998 r. Przeżył 92 lata, 70 w życiu zakonnym, 64 w kapłaństwie. Był człowiekiem drobnej postury. Uwielbiał jazdę samochodem, w którym, jak sam mówił, czuł się najlepiej, choć nigdy nie nauczył się cofać. Został pochowany w Raciborzu.
o. Ezdrasz Biesok OFM